Skocz do zawartości
Centrum gier Lion Project

merissa - konkurs urodzinowy 2016


merissa

Rekomendowane odpowiedzi

Dawno, dawno temu...

-Hej, to nie ta bajka! - Pisknęło jedno z dzieci w urodzinowej, kolorowej czapeczce.

-Ale każda bajka się tak zaczyna. - Zaprotestował duży, pomarańczowy, ale milusi smoczek, siedzący na miękkim dywanie na przeciw grupki młodych ludzi.

-Chcielibyśmy usłyszeć Twoją historię. - Zaproponowały dzieci. Smok uśmiechnął się miło, trzepnął delikatnie skrzydełkami, przeciągnął się nieco, ziewnął.

-Moją? No dobrze, opowiem wam, jak zaczęła się moja przygoda.

-Dziękujemy Dragonite! - krzyknęli hurem mali słuchacze.

-Mówiłem już, Colin mam na imię. - zachichotał, poprawił własną czapeczkę i zaczął swoją historię...

______

Zapowiadał się dzień, jak każdy inny. Całe swoje dzieciństwo spędziłem w okolicach brzegu morskiego, będącego częścią miejsca, zwanego Ptasią Knieją. Noc zazwyczaj spędzałem skryty w ciepłej, słonej wodzie, którą zawsze uwielbiałem. Szczególnie to uczucie, gdy delikatnie obmywała moje łuski, a promienie wschodzącego słońca muskały ciało. Z samego rana często wypełzałem na brzeg, by wygrzewać się, będąc schowanym wśród traw i kwiatów przed wzrokiem namolnych trenerów. Niejeden z nich próbował złapać któregoś z moich braci i sióstr, niewielu się udało bez specjalnego balla. Ja wciąż byłem wolny. Może to dlatego, że byłem wśród nich najmniejszy i najsłabszy? Chciałem mieć trenera i przeżywać przygody, jednak żaden mnie nie chciał. Czekałem na kogoś wyjątkowego.

Tego pamiętnego dnia słońce grzało niemiłosiernie i byłem zmuszony wrócić do wody już po krótkim ogrzaniu swego niebieskiego ciałka. Morze wciąż było dość chłodne, ale wolałem to, niż ten skwar nad powierzchnią. Przebywałem jednak na dość płytkich wodach, więc każdy mógł mnie dostrzec... Tak też się stało.

Pierwszym, co zobaczyłem była para zielonych, zaokrąglonych na końcach tworów nad taflą wody, zbliżające się w moją stronę. Widziałem już niejedną walkę i wiedziałem, że były to dzikie pnącza jednego z roślinnych Pokémonów. Sam jednak nie brałem wcześniej w nich udziału, ta była moją pierwszą. Pnącza owinęły się wokół mnie i jednym szybkim ruchem wyciągnęły mnie z wody i wyrzuciły na brzeg. Nie można było nazwać tego miękkim lądowaniem.

-Super! To Dratini! - usłyszałem dźwięczny, kobiecy głosik gdzieś w okolicy. Najprawdopodobniej mówiła właśnie o mnie, bo do tego gatunku należałem. Choć teraz może nie wygląda na to, ale kiedyś na prawdę byłem małym, niebieskim, wężopodobnym smoczkiem. Wracając jednak do historii...

Spojrzałem w stronę, z której dochodził głos. Zobaczyłem niebieskooką dziewczynę o długich, czarnych, kręconych włosach i wpiętą w nie pomarańczową kokardką, w zielono-żółtej sukience. Cud, że w ogóle ją zauważyłem, większość widoku zasłaniał mi duży, zielony Pokémon z czerwonym, w pełni rozwiniętym kwiatem w białe kropki osadzonym na jakby pniu palmy, wyrastającej z grzbietu tego jaszczura o potężnej posturze. Rozpoznałem w nim trawiastego Venusaura. To właśnie on wyciągnął mnie z wody i wciąż trzymał w uścisku swoich cienkich, acz mocnych pnączy. Byłem jednak śliskim, łuskowatym stworkiem i udało mi się po krótkiej chwili wyswobodzić. Trenerka wyglądała na początkującą, ale już wtedy jej Pokémon był dość silny.

-Dobrze Marley! Dalej atakuj go! - wykrzyczała dopingująco do niego. Ja jednak miałem inny plan... Zgrabnymi, szybkimi ruchami ominąłem ostre liście i podpełzłem bliżej dziewczyny. Swoją małą główką otarłem się o jej nogę i delikatnie owinąłem się wokół niej. Rozczuliłem tym trenerkę, która sięgnęła do swojej torby i zanim zdążyłem się spostrzec, stuknęła mnie fioletowym ballem. Białe światło oślepiło mnie przez chwilę, po czym znalazłem się we wnętrzu tej tajemniczej kuli. Było tam dość ciemno, jednak przez półprzezroczyste, półkoliste, wystające wieczka dostawało się do środka stłumione światło. Atmosfera sprzyjała odpoczynkowi. Do tej pory myślałem, że wnętrze balla jest bardziej metalowe, okazało się jednak miękkie i wygodne. Nie wiem, jak w środku wyglądają inne typy kulek, ale nie dziwię się że w tej niejeden Pokémon chciałby się znaleść. Wtedy jednak nie mogłem zbyt długo delektować się jej wnętrzem, gdyż moja nowa właścicielka szybko mnie wypuściła. W świetlnej otoczce znów znalazłem się na zewnątrz, przy mnie przykucła dziewczyna i wpatrywała się we mnie z uśmiechem.

-Hej malutki, jestem Merissa. - przedstawiła się, głaskając mnie po łepku.

-Od dziś będziesz nazywał się... Colin. Co ty na to? - spytała. Wtedy jeszcze nie miała specjalnego kamienia, który pozwoliłby jej nadać mi imię oficjalnie, ale zgodziłem się, okazując to wtuleniem się w jej dłoń. Może nie każdy o tym już wtedy wiedział, ale w jej sercu już wtedy byłem Colinem.

_______

-I tak właśnie zaczęła się moja przygoda! - opowiadał z zapałem smok.

-Ale opowiedz coś więcej, prosimy! - Odezwały się niemal churem zafascynowane historią dzieci.

-No dobrze. - odparł z uśmiechem. Choć może źle to zabrzmi, ale lubił opowiadać o sobie.

-Teraz przeniesiemy się nieznacznie do przodu... Opowiem wam o jednej z ciekawszych moich przygód. - zaproponował, zamykając oczy, przenosząc się w pamięci do tamtych chwil. Wrócił do opowiadania...

_______

Wszystko zaczęło się od chwili, w której moja trenerka - Merissa, postanowiła wysłać mnie na samotną wyprawę w dzicz, niedługo po mojej ostatniej ewolucji. Z wypraw często inne jej Pokémony przynosiły ciekawe przedmioty i złoto, a także opowiadały o wspaniałych przygodach, jakie spotkały je po drodze. Sam od jakiegoś czasu chciałem wybrać się gdzieś dalej poza ballem i czekałem tylko, aż i Merissa o tym pomyśli. W każdym razie... Wyruszyłem w drogę przed południem, by mieć jak najwięcej czasu do wieczora. Nie zabierałem nic, poza dobrym nastawieniem. Podróż zacząłem w mieście Viridian, gdzie wzleciałem w powietrze na swoich małych, ale silnych skrzydełkach. Zgrabnie przeleciałem ponad drzewami, zerknąłem jeszcze przez ramię, pomachałem Merissie i ruszyłem przed siebie. Wzleciałem wyżej, kąpiąc się w promieniach słońca i rozglądając się po okolicy. Dostrzegłem polanę, skrytą za pasmem drzew i postanowiłem, że zwiedzanie zacznę właśnie od niej. Wylądowałem na miękkiej, jeszcze mokrej od rosy, soczyście zielonej trawie. Wziąłem głęboki wdech świerzego powietrza i rozejrzałem się po rozciągającym się przede mną terenie. Szeroki, miejscami wydeptany przez ludzi i Pokémony pas, ciągnący się aż po horyzont, okalany drzewami i kwiecistymi klombami. Polana była dość opustoszała, ja jednak ruszyłem wzdłuż niej, licząc że gdzieś dalej będzie coś ciekawego. Stawiałem coraz pewniej kolejne kroki, szybko posuwając się na przód. Nagle coś mignęło ponad drzewami. Było na tyle szybkie, że mogłem jedynie stwierdzić, że było dość spore i pomarańczowe. Wystraszyłem się w pierwszej chwili, kiedy podmuch wiatru spod skrzydeł tej istoty prawie wytrącił mnie z równowagi, ale i zaciekawiłem, czym ona jest. Wzbiłem się ponownie w powietrze i poleciałem za nią. Płonąca końcówka ogona, która wskazywała mi drogę z oddali pozwoliła mi śmiało stwierdzić, że miałem do czynienia z Charizardem. Przyspieszyłem lotu, chcąc się z nim spotkać, poznać nowego Pokémona. Leciał jeszcze chwilę i szybko, zgrabnie wylądował na obszernej polance w Lesie Ariańskim. Tutaj było dużo więcej stworzeń, głównie bawiących się wśród kwiatów i wysokiej trawy. Wylądowałem zaraz za Charizardem, chciałem się przywitać, ale i nie sprowokować ognistego gada, podeszłem kilka kroków i po prostu odezwałem się do niego.

-Hej!

Gdy tylko to usłyszał, odwrócił się i zmierzył mnie wzrokiem.

-Hej... Znamy się? - spytał twardym, ale kobiecym głosem. Choć wcześniej tego nie zauważyłem, ta Charizard zdecydowanie była samicą.

-Nie, jestem Colin. - przedstawiłem się z uśmiechem na pyszczku.

-Iris. - krótko odburknęła. Chyba wzięła mnie w pierwszej chwili za dziwaka.

-Jestem tu na wyprawie, ale poza tobą nie znalazłem jeszcze nic ciekawego. - próbowałem nawiązać z nią rozmowę. Nie miałem wtedy zbyt wielu przyjaciół poza Pokémonami Merissy, byłem dość samotny.

-Nic? To weź ich kilka. - odpowiedziała nagle dość przyjaźnie, przy tych słowach wręczając mi kilka jabłek.

-Są niejadalne, ale jakiś człowiek, imieniem Cades i tak daje za nie Pokéballe. - poinformowała, kiedy byłem bliski ugryzienia jednego z nich.

-To po co mu one, skoro są niejadalne? - spytałem, ciekawy wtedy tego.

-A bo ja wiem? Może nawóz z nich robi, albo coś. - wzruszyła ramionami. - A swoją drogą, skoro jesteś na wyprawie, to musisz mieć jakiegoś trenera. Kto nim jest?

-Merissa. - przyznałem się bez chwili zastanowienią. - A ty? Masz jakiegoś?

-Zwie się Airisu... Coś mi się wydaje, że chyba się znają, bo wspominała kiedyś o dziewczynie o tym imieniu. - stwierdziła.

-Moja także coś o takiej kiedyś wspominała... Zresztą mało ważne. Która to już Twoja wyprawa? - próbowałem podtrzymać rozmowę, gdy wolnym krokiem w końcu ruszyliśmy przed siebie.

-A kto by to zliczył? Nie latam jakoś bardzo często, ale trochę już tego było.

Rozmawialiśmy jeszcze o tym i tamtym, ale niestety, już nie pamiętam, o czym konkretnie... W każdym razie razem spędziliśmy trochę czasu na tej wyprawie. Gdy gdzieś w wysokiej trawie znalazłem mieszek wypełniony złotem, podzieliłem się z nową przyjaciółką. Ona wyprawę zaczęła wcześniej, więc i szybciej musiała wracać, sam udałem się dalej. W spokoju przeszłem kolejne metry tej polany, spotykając po drodze jedynie dzikie Pokémony, nie posiadające nic godnego uwagi, więc nawet nie zawracałem sobie nimi głowy. Niedługo potem przyszedł czas, bym i ja ruszył w drogę powrotną. Zanim jednak wróciłem do Merissy, postanowiłem zawitać na chwilę do miasta Viridian i zobaczyć, jak innym trenerom i ich Pokémonom wiedzie się życie. Lecąc nad domami widziałem wielu ludzi, najbardziej jednak w oczy rzuciło mi się kilka osób. Po pierwsze... To chyba była dziewczyna, ale w tym przebraniu Mikołaja, a szczególnie pod tą białą brodą ciężko było określić jej płeć, ale wewnętrzne przeczucie mówiło mi, że to kobieta. Stała pod jednym z większych budynków z transparenten w rękach, wykrzykując słowa w nieznanym mi języku... Z tego, co mi wiadomo, to tutejsza feministka. Na transparencie miała różne hasła w różnych kolorach... Czasem nie rozumiem ludzi. Była jeszcze dziewczyna, siedząca na kamieniu z jakimiś kartkami w rękach, coś tam pisała, skreślała, zaznaczała. Miała na sobie długi, zielony płaszcz, ciągnący się aż do ziemi, z kapturem nałożonym na głowę, spod którego wystawały jej blond włoski.

-Kolejne podanie, znów bez wzoru... - mruknęła pod nosem z wyraźną dezaprobatą, cudem wręcz udało mi się to usłyszeć, gdy podleciałem trochę bliżej. Było tu jeszcze sporo innych ludzi, głównie młodych trenerów, ćwiczących ze swoimi pierwszymi Pokémonami, albo handlujących przy tutejszym aukcjonerze. Ponadto na uboczu siedział na poduszkach chłopak w dziwacznej, białej czapce, jakby z rogami, szarej bluzie i czarnych spodniach, a wkoło niego na trawie siedziały kobiety. Jedna w dużej czapce w kształcie głowy Charmandera, skrywającą jej rude włosy i z plecakiem z "płonącym" ogonkiem z tyłu. Druga była brunetką z identycznym nakryciem głowy, jak chłopak, w bladoróżowej, gustownej sukience. Dziewczęta śmiały się między sobą, a także na swoje sposoby przymilały do tego samca. Takie koło adoracji, czy coś w ten deseń... Nie ważne. Merissa już na mnie czekała, więc czym prędzej udałem się do Ptasiej Kniei, gdzie mieliśmy się spotkać. Stała niedaleko wejścia do tutejszej jaskini, rozmawiając z czarnoskórą trenerką o długich, fioletowych włosach, ubrana w różową sukienkę. Uśmiechały się do siebie, śmiały się razem, miło spędzały czas. Koło nich była znajoma mi już Iris, więc ta dziewczyna muskała być Airisu. Poleciałem do nich dość blisko, lecz mnie nie zauważyły. Nie udało mi się jednak usłyszeć, o czym rozmawiały, bo nagle coś innego odwróciło moją uwagę. Z zarośli wyłonił się duży, dziki Dragonite, który już na pierwszy rzut oka wydawał mi się znajomy. Jednym ruchem skrzydeł zmieniłem tor lotu i skierowałem się w jego kierunku. Stanąłem parę metrów za nim na zawietrznej, by poczuć ten zapach rodem z mojego dzieciństwa... Zapach mojej pierwszej dziewczyny. To było tak dawno temu, kiedy oboje byliśmy małymi Dratini. W tym nowym wydaniu była taka śliczna, a jednocześnie emanująca siłą i życiowym doświadczeniem. Po prostu musiałem się z nią przywitać.

-Obślizgła gadzino, pamiętasz mnie jeszcze? - może mało romantyczne, ale wołałem tak na nią, odkąd tylko pamiętam.

-A ktoś Ty? - spytała, odwracając się w moim kierunku. Wydawało się, że początkowo mnie nie poznała, ale gdy tylko przeszła kilka kroków otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

-Mikrusek? - spytała dla pewności. W końcu kiedyś byłem najmniejszym Dratini, jakiego znała, więc taka ksywka była dość adekwatna. Kiedy jej przytaknąłem, uśmiechnęła się delikatnie.

-Urosłeś trochę. - zaśmiała się pod noskiem.

-Z tego, co widzę, nie tylko ja. Co tu porabiasz? - pragnąłem porozmawiać z dawną znajomą. Ona jednak posmutniała.

-Mój trener odkąd ewoluowałam, przestał się mną interesować. Zajmował się mną coraz rzadziej i rzadziej, aż w końcu zniknął... Udało mi się opuścić balla i teraz odwiedzam te rejony, w końcu tu się urodziłam i wychowałam. - opowiedziała przejmująco, aż mi samemu się smutno zrobiło.

-Och... Przykre. I będziesz się tak teraz tułać? Choć że mną, Merissa na pewno chętnie i Tobą się zajmie. - zaproponowałem jej, jednak ta się wręcz wściekła.

-Nie! Nie będę nigdy więcej mieć trenera! Nie będę nigdy więcej tyrać za nich, by potem mnie porzucali! - Po tych słowach przybiegła trenerka z Shiny Ditto, przebrana za Bulbasaura. Jej pokemon od razu się przemienił w Dragonite i zaatakował moją znajomą. Po już tym pierwszym uderzeniu leżała na ziemi. Znalazła jednak trochę siły, by zgnieść w łapie rzuconego w nią Pokéballa i jednym susem zniknąć w gęstwinie. Już jej więcej nie spotkałem, ale kto wie, może dalej odwiedza Ptasią Knieję, wewnętrznie tęskniąc za swoim trenerem...

Nadszedł czas, by wrócić do niecierpliwiącej się już Merissy. Wciąż czekała u wejścia jaskini, razem z Airisu i jej Charizard. Gdy już się przywitałem z nimi, weszliśmy do środka. Było tam ciemno i mrocznie, a już od wejścia roiło się od Pokémonów-duchów. Na szczęście te jeszcze nie były zbyt groźne, więc z łatwością razem z Iris utorowaliśmy drogę do drabiny, pozwalającej przejść do dalszej części jaskini. Tam zrobiło się jeszcze straszniej... Hauntery lubiły płatać nam figle i przyprawiać o gęsią skórkę. Choć miały nade mną przewagę typu, bez większych problemów pokonywałem jednego po drugim. Dalej było już tylko gorzej... W ścianie jaskini otworzył się portal do innego wymiaru. Wymiaru, z którego wyleciał olbrzymi, przerażający smok - Giratina. Wydała z siebie straszny krzyk, informując wszystkich o swym przybyciu. Merissa zaczęła zwiewać w kierunku drugiego wyjścia z jaskini, bojąc się, że mogę sobie nie poradzić z takim przeciwnikiem. Airisu i Iris zostały, odciągając uwagę wielkiej legendy. Bałem się o nie, ale moja trenerka mówiła, że na pewno sobie poradzą. Wybiegliśmy na zewnątrz, do Lasu Unovy, wciąż jednak oglądając się za siebie. Zatrzymaliśmy się, czekając aż dziewczyny wrócą. Mijały kolejne sekundy, nawet minuty, które dla mnie wydawały się być wiecznością. Ostatecznie jednak... Wróciły! Całe i zdrowe. Odsapnąłem z wielką ulgą i obserwowałem młode trenerki.

-Uciekła z powrotem do swego świata. - oznajmiła z uśmiechem fioletowowłosa.

-Airiś! Dziękuję! Życie mi uratowałaś! - wykrzyknęła Merissa, przytulając mocno swą znajomą.

-To nic takiego. - odparła, nie mając widocznie nic przeciwko temu.

-Już nie pierwszy raz to zrobiłaś. - odezwała się znów czarnowłosa, odsuwając się nieco, by spojrzeć drugiej dziewczynie w oczy. Uśmiechnęły się do siebie i zbliżały się do siebie. Prawie nie mogłem uwierzyć, gdy wtedy one...

________________

-Colin! - nagle kobiecy głos przerwał opowiadanie. To była właśnie Merissa, weszła do pokoju, również w dość imprezowym stroju.

-Już czas, zaraz będzie dmuchać świeczki. - poinformowała. No tak, w końcu dziś są urodziny PokeGry i musimy to uczcić. Podniosłem się z miejsca i poszedłem do pokoju obok wraz z moją trenerką. Za mną wyszły te wszystkie dzieci, czekające tylko na poczęstunek. Dzisiejszy dzień jest jedynym, w którym mogę z nimi pogadać, ale historię dokończę najwyżej później. Czas na zabawę!

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Przeglądając tą stronę akceptujesz naszą politykę prywatności. Przeczytaj więcej: Polityka prywatności