Skocz do zawartości
Centrum gier Lion Project

Airisu konkurs urodzinowy 2016


Airisu

Rekomendowane odpowiedzi

Echo ... kim że jesteś?
 
"Dźwiękiem? Odbiciem? Klonem zawieszonym w lodowatej próżni? O sobie, wiem jedynie, że jestem bardzo niebieska jak na swój gatunek - Mew. Nie mam pojęcia nawet kto jest moimi rodzicami, nie wiem nawet czy mam jakiś w ogóle. Przez odmienną kolorystykę nawet inne Mew nie chcą ze mną rozmawiać, przez co stoczyłam się na dno społeczeństwa. Nawet moja opiekunka nie interesuje się mną. Jednak ... postanowiłam to zmienić! Nie potrzebuje ani ubrań, ani pieniędzy, ani nawet jedzenia - nie mam prawdziwego domu, przyjaciół i rodziny, ale jedno wiem na pewno ... potrzebuje jednak wiedzieć, kim jestem!" Rozmyślałam nad bytem szybując swobodnie. Tej nocy na niebie migotało wyjątkowo dużo rozmaitych gwiazd, mieniących się w blasku księżyca. Przefrunęłam nieopodal szumiących drzew, unosząc się coraz wyżej i wyżej ku niebu, przelatując przez tarczę księżyca. Nieczęsto opuszczałam swe rodzime strony, a teraz uciekłam z nich, nie mają przy sobie nic. Przemykając obok potężnego drzewa dostrzegłam dwie osoby. Były to chyba kobiety, szykujące się na małą bitwę. Zbliżywszy się do korony drzewa i zanurzając w liściach znalazłam idealne miejsce do obserwacji. Podrapałam się za uchem, przetarłam ślepka i spoczęłam na dyskretnym oglądaniu ich, znajdując się świeżo zerwaną jagodą z drzewa.
-Psyduck gotowy?! -Wykrzyknęła bojowo jedna z trenerek. Była to niebieskowłosa osóbka w niebieskiej sukience. Co dziwne, na plecach miała żółwią skorupę, niczym pancerz Squirtle. Jej przeciwnikiem była niebieskooka trenerka, skrywająca swe blond włoski pod zielonym kapturem, ciągnącym się aż do ziemi.
-Na przód Afrodyta! -Oznajmiła melodyjnym głosem, a tuż przed nią pojawił się złoty ptak pokryty puszystym obłokiem. Altaria od razu rzuciła się na głowę trenerke tworząc sobie wygodne gniazdko.
-Może przewiemy? -Zachichotała druga dziewczyna.
-Oczywiście że nie! Ona tak ma! -Tłumaczyła się. Gdy tylko złocisty ptak wrócił na pole bitwy, zerkając na trenerkę, walka mogła się dopełnić. Obserwowałam je jeszcze przez moment po czym zmorzył mnie sen. Ziewnęłam jeszcze i podsumowałam swój dzień - opuściłam bezpieczne miejsce, poddając się wirowi zdarzeń i przygód to po, by odnaleźć samą siebie ... krocze w nieznane jak dotąd zakamarki aby ... dowiedzieć się kim tak naprawdę jestem. Pełnia księżyca sprawiała, iż me lśniące futerko jeszcze bardziej się mieniło przez co błyszczałam jak mała gwiazdeczka. Mała i bardzo śpiąca gwiazdeczka. Zasnęłam bez najmniejszych problemów, lecz w śnie widziałam tylko biel ... rozległą i oślepiającą biel. Czy to jakiś znak? Nazajutrz, zbudziły mnie ciepłe promienie wschodzącego słońca, muskające mój policzek i świergot ptaków. Rosa zebrana liściach posłużyła mi do porannej kąpieli. Wytarłam jeszcze łapki i upewniwszy się, iż obie trenerki śpią odleciałam dalej. Cały dzień przede mną! Kilka razy obróciłam łebkiem to w prawo, to w lewo ostatecznie jednak uniosłam sie w przestworza lecąc z prądem wiatru. Słońce dopiero wschodziło, budząc do życia Pokemony, jak i ludzi więc z wolna przemierzałam piękny świat, zatrzymując się na ślicznej różowej wyspie, zwaną tutaj wyspą Sakura. Unosił się tu delikatny i słodki wiśniowy powiew. Może tutaj dowiem się, kim jestem? Postanowiłam to sprawdzić., przyczajając się w zaroślach krzewu. Ludzie spokojnie przemierzali ową wyspę, ćwicząc swe poki z tutejszymi stworzeniami. Na pozór wszystko wydawało mi się normalne, lecz jakaś nieznana siła wręcz kazała mi spojrzeć za siebie - glutowata forma o identycznym do mnie kolorze gapiła się w moją stronę. Jego puste oczy przyprawiały o zawał serca, a sposób chodu był pokraczny sam w sobie. Czułam jednak nieodparcie, że jest między nami coś wspólnego. Coś, co nie pozwalało mi odejść, mimo strachu przed ... Ditto w odmianie shiny, który stanął na przeciw mnie, wgapiając sie w me futerko.
-Woach ... Shiny Mew -odezwał sie do mnie w języku Pokemonów. -Mój Pan musi Cię mieć! -Dodał łapczywie. Nieco sie przeraziłam jego słowami, więc przełknęłam głośno ślinę, po czym zrobiłam niepewny krok do tyłu. Może jego Pan jest moim przeznaczeniem i od niego dowiem sie kim tak naprawdę jestem? W końcu Ditto jest mi w jakiś sposób bliski, acz jednak straszny. Ostatecznie jednak zdecydowałam się ... uciec.
-Hej! Zostań tu, mój Pan chce Cię zobaczyć! -Krzyczał jeszcze Ditto, mogąc tylko obserwować jak odlatuje, przemykając między drzewami wiśni. Różowy pyłek przylepił się do mego futerka, przez co zdawałam się wyglądać, niczym ma "zwyczajna" wersja. Frunęłam beztrosko, oblepiona pyłkiem z drzew, niechcący natykając się na rudowłosą trenerkę z zielonym plecaczkiem, w kształcie cebulki rośliny, zielonej czapce i stroju. Przemieszała się z zawrotną prędkością na złocistym wręcz pokemonie - Scizorze. By nie ulec bezpośredniej konfrontacji, wolałam jednak, spokojnie oddalić się w zupełnie innym kierunku. Były to swego rodzaju góry okryte drobną warstwą śnieżnego puchu, oraz lodu. Rozglądając sie tu i ówdzie dostrzegłam coś czerwonego ... Był to człowiek, w całym czerwonym stroju i czerwonym kasku z czarną szybką. Swobodnie przemierzał górzyste tereny na swym towarzyszu - wielkim lwo-psie - Shiny Enteiem. Na pierwszy rzut oka, było widać, że to dobrzy przyjaciele, oraz iż owa osobistość jest nastawiona pokojowo.
-Zbukuś, dokąd teraz? -Odezwał się Entei do swego trenera ludzkim głosem. Był on twardy, ale i jednocześnie przyjemny dla ucha. Trener zaś spoglądał w kartkę. Coś notował i skreślał.
-Em ... w lewo, do Iglastej Polany to w lewo. -Stwierdził zamyślony w nosem w kartce.
-Haha, dla kogo i co teraz łapiesz? -Zaśmiał sie przyjemnie Entei, skręcając w lewo. Ja sama,niczym mały, niezauważalny duszek podążałam z nimi i podsłuchiwałam, licząc szczerze na przydatne informacje.
-Oj Entei, Entei ... dobrze wiesz,dla kogo. -Zachichotał właściciel drapiąc towarzysza za uchem. Po minie legendarnego psa widać było, że to uwielbia! Za moment dotarliśmy do owej lokacji - Iglastej Polany. Było tu pięknie! Jednak podziwianie panoramy przerwał mi widok walki innej legendy - Jirachiego, z trenerką i jej Shiny Scizorem. To ta sama osoba, jaką widziałam lecącą w inną stronę. Jak ona to zrobiła,ogarnęła teleportacje, czy co?
-Och! Mionka, Ty też tutaj? -Spytał Pan w czerwieni, zeskakując z Enteia.
-Zbuku! Kochany, jasne że jestem! -Odparła dumnie chwytając Jirachiego.
-Huhu, gratki Mionka, Ty to masz talent do tego -Pochwalił, klepiąc po ramieniu. W ramach odpowiedzi, dziewczyna zarumieniła się nieco i odparła skromnie.
-Nie prawda, czasem mam farta ... Ty za to masz talent! -Dodała.
-Ja? Ja tylko lubie je łapać, ot co. -Zaśmiał się cicho. Trenerzy "słodzili" sobie jeszcze przez moment, doputy Entei nie poczuł sie zaniepokojony. Rozejrzał się, powęszył i zaczął szczekać, idąc w mym kierunku. To nie wróżyło dobrze, więc czym prędzej czmychnęłam z tego miejsca, docierając do innego lasu, pełnego Snivy. Poza garstką trenerów, ćwiczących ze swymi Pokemonowymi przyjaciółmi nie działo sie tu zbyt wiele, dopóki coś nie wypłoszyło uroczej różowowłostej trenerki, w różowych spodenkach i błękitno-różowej, wzorzystej bluzie. Tuż przed nią szarżował jej towarzysz - Shiny Rattata. Szczurek zgrabnie przebierał łapkami, aż do najbliższej osoby - trenerki w błękitnym stroju z kapturem, aktualnie założonym na głowę, pokazującym jedynie kobiecą twarz i jasno zielone włoski.
-Luna!! -Krzyczała z oddali dziewczyna z błyszczącą myszką.
-Malina? Co Ty i Ratatta tu robicie? -Spytała z wielkim spokojem, gdy zadyszana przyjaciółka stanęła tuż przed nią.
-Bo ja ... ach! Chciałam złapać Meloette w mieście, ale ta dostała szału! -Odparła, nabierając dech w piersiach. Jej pokemonowi także przydał sie odpoczynek.
-Meloette?! Jest w mieście?! -Krzyknęła, gdy to jej Suicune - Freya dołączyła do niej.
-Myhym! -Potwierdziła różowowłosa. Dziewczęta wymieniły pare dodatkowych zdań, po czym obie pobiegły poskromić legendę. Najpierw po schodach wydrążonych w skale, a następie prosto do miasta. Unikając zgiełku, leśną drogą podążałam obok nich, docierając do miasta regionu Unova. Była to wieś, z paroma domkami i jednym mostem, więc skrycie sie w gęstwinie nie było takie proste. Obie panie rozejrzały sie po wbrew spokojnej okolicy miasta.
-Malikna ... chyba ktoś już rozprawił się z Meloettą. -Westchnęła Luna. -Nie możliwe! Jej sie nie dało pokonać!! -Zapewniała szczerze, co można było określić po jej minie. -A jednak ... -Dobiegł męski głos. Sama rozejrzałam sie skąd on dobiegał. Po mej prawej były kolejne schody - z nich pewnym krokiem i nieco mroczną posturą schodził nie wątły mężczyzna. Miał srebrzystą, długą bluzę, jeansowe spodnie, ręce w kieszeni i znak charakterystyczny - czerwoną czapkę z daszkiem.
-Blancos! -Krzyknęły obie jednocześnie. Tuż obok niego schodził najprawdziwszy Shiny Porygon2.
-Co sie stało z Meloettą?
-Pokonana, uciekła jak zwykle -Odprychnął wsiadając na swój rower. Porygon usadził sie uroczo w jego kapturze, po czym mięli już odjeżdżać, lecz nagły krzyk Scraggich spędził im sen z powiek. Przerażone stworki zbiegły czym prędzej i śmignęły tylko pod nogami trenerów.
-Co do diab... -nie dane było mu dokończyć gdyż z miejsca ucieczki mrocznych pokemonów, szepczących "umrzemy!", "ona oszalała!", rozległ się wielki wybuch. Z dachu budynku miałam doskonałe miejsce do obserwacji ... z dymu i popiołu wyłoniła się niepozorna sylwetka Meloetty.
-Łapać sie im zachciało ... -Mruknęła gniewnie, spoglądając złowrogo na trenerów i ich pokemony, zwłaszcza na Porygona2. -NIE DZIŚ!! -Dodała, w szaleńczej furii rzucając się na Porygona, który od razu przeszedł do obrony. -Zbyt długo toleruje pogoń za mną! KONIEC!!
-Krzyczała. Porygo był niemową, ale to nie oznaczało, iż nie umiał walczyć. Wręcz przeciwnie! Idealnie współpracował ze swym trenerem, co dawało ogromną przewagę w starciu z legendą, atakującą na oślep, przez co za moment wylądowała na piachu. Trener, nie rozumiejąc pokemonowej mowy nie miał pojęcia dlaczego Meloetta tak się wściekła, co pokazywał jego wyraz twarzy. Niczego nie świadomy rzucił Balla w strone obolałej legendy, która resztą sił ... zniszczyła Ball w locie. Eksplozja dała jej ponowną szansę na ucieczkę do leśnego zaułka, gdzie odpocznie. Owe wydarzenie nieco mną zmieszało. M-może nie potrzebnie opuszczałam bezpieczny dom? Może furia Meloetty była uzasadniona? Hmph, wiele myśli krążyło mi po głowie w tej chwili ... pogrążyłam sie w melancholii, przed oczyma mając wyraz twarzy melodyjnej legendy ... achh! Na domiar złego me futerko musnęła kropla wody z nieba. Spojrzałam do góry, widząc burzowe, czarne chmury nad okolicą. Albo to Zekrom jest w pobliżu, albo po prostu szykuje sie burza. Wolałam sama na tym dachu nie zostawać więc kierując wie na wschód zobaczyłam miejsce z wysokimi trawami. Marne to schronienie, ale lepsze takie, niżeli stać pod gołym niebem. Spoczęłam na skraju lasu, znajdującego sie na środku polany i czekałam na rozpogodzenie. Było tu sporo owoców na drzewach, więc uciekłam sobie małą ucztę, skrywając się przed deszczem. Zajadałam owoce w spokoju, lecz komuś się to nie spodobało ... złapał mnie mocno i uniósł do góry. Chwycił mnie tak, bym nie mogła poruszyć żadną kończyną. Byłam w sidle - psychicznym sidle.
-Ktoś Ty? -Spytał mnie twardy kobiecy głos. -Gadaj!-Dodała hardziej.
-E-E-Echo ... -Odpisknęłam. W tej chwili sidła zniknęły a ja mogłam zobaczyć z kim mam do czynienia ... Mewtwo, twór człowieka powstały przez ofiarę wielu moich współgatunkowców.
-Kto Cie tu przysłał? -Kontynuowała. -
N-Nikt ... sama tu przyszłam -Odparłam.
-I myślisz, że Ci uwierzę?! Pewnie przysłał Cię tu jakiś trener, chcący mnie złapać, hę?!
-Nie! Nie mam nikogo ... tak myślę -Zamyśliłam sie nieco, acz Mewtwo szybko to przerwała, uwalniając mnie z psychicznego uścisku. Dopiero wtedy mogłam nabrać tchu i spojrzeć na nią. Wyglądała jak większa i zmutowana wersja ... mnie. Tylko jasnofioletowa i bardziej straszna.
-D-dziękuje! - Odparłam, w końcu trzeźwo stając na nogi.
-K-kim Ty w zasadzie jesteś? -Spytałam nieśmiało.
-Jestem Pandora -przedstawiła się, odwracając się plecami do mnie. -A teraz spadaj, bo jeszcze nieszczęście mi przyniesiesz.
-Burknęła gniewnie, zakładając z wolna ręce na krzyż.
-Ale dlaczego? Jakie nieszczęście?
-Trenerów! Namolne dzieciaki, chcące mnie złapać ... hmph! Nie znoszę tego. -Westchnęła, odwracając wzrok.
-Ymm ... ale czy to źle? O-oni chcą tylko, byś dołączyła do nich. Zajmą się tam Tobą! -Dodawałam otuchy, podchodząc nieco bliżej. -Jasne ... -Dodała smętnie pod nosem. -Z tego wszystkiego mam ochotę zamknąć się w jakiejś skrzyni i liczyć, że nikt jej nie otworzy. -Mruknęła, obserwując krople deszczu i wyostrzając wzrok, w kierunku nadchodzącej osoby. Był to mężczyzna w malachitowym stroju agenta w czarnych okularach, o ciemno zielonych włosach. W ręku trzymał lupę i rozglądał się, a u jego boku kroczył Wobbuffet o typowo "męskim" kolorze mocnego różu. Uśmiechał się. -Cholera, Kazet! -Rzekła gniewnie, marszcząc brwi. Widać było, że nie marzy o spotkaniu z tym człowiekiem.-Kici, kici Mewtwo! Gdzie jesteś?! No gdzie?! -Krzyczał nieco psychopatycznie. -
Wooooo-buuuufet! -Dodał jego kompan. Znam mowę Pokemonów, acz tego wolałam nie słyszeć.
-Musze tam iść! Wystraszy moich przyjaciół w tym lesie! -Warknęła, wyrywając sie do walki.
-Stój! -Zatrzymałam ją, trzymając za rękę.
-A jeśli i On będzie chciał Cię złapać?
-Nie lubie tego, ale jeszcze nie bardziej takich jak On ... atakujących nas bo może ... -Westchnęła, po czym już nie zdołałam jej utrzymać. Ruszyła pędem atakując shiny Wobbuffeta Kazeta, ku jego uciesze. Walka nie była do końca wyrównana, przez co Pandora niebawem padła na ziemię, a ja mogłam się tylko temu przyglądać zza zarośli, bo ... jestem za słaba na walkę. Pokonana Pandora oczywiście nie dała sie złapać i uciekła, a w sumie odleciała.
-Znów nic -Westchnął smutny mężczyzna, obserwując odlatującą Mewtwo -No nic, agent 00-Kaziu idzie dalej! -Woooo-buffet!
Ranna Pandora nie była najszybszym stworzeniem więc prędką ją dogoniłam, oferując swą pomoc. Duma nie pozwalała jej przyjąć tej oferty, lecz stan i owszem. Leciałyśmy i leciałyśmy, aż znaleźliśmy sporą wyrwę w ziemi, do której spokojnie weszliśmy.
-C-co to za miejsce? -Spytałam podążając tuż za Pandorą, wchodzącą coraz bardziej w głąb.
-To miejsce, to opuszczona przez ludzi część jaskini ... jesteśmy tu bezpieczni. -Rzekła z takowym uśmiechem. Po drodze widziałam sporo pokemonów mrocznych, jak i duchów spokojnie wędrujących i żyjących w zaciszach owego miejsca.
-Zaraz ... dlaczego to miejsce jest opuszczone? -Spytałam z lekka zaniepokojnona.
-Przez Nią. -Odparła jak gdyby nigdy nic, wskazując na czarno-czerwony kokon na środku jaskini.
-A to co jest?
-Yveltal ... Ludzie, nawet ci najpotężniejsi boją się tu zaglądać, bo boją sie spotkania i konfrontacji z nią, dlatego zamknęli wszelkie wejścia do tej części. -Opowiadała udając się na jeden z większych kamieni, którego czubek dobrze oświetlały promienie zachodzącego słońca dostające sie przez nikłe dziurki w ziemi. Mewtwo spoczęła na nim i zaczęła regenerować siły.
-A Wam tu nic nie zrobi? -Spytałam dosidając się obok niej. Z owego kamienia, widok na jaskinie i kokon był wyśmienity.
-Ylvis, bo tak się nazywa, nie atakuje pokemonów zamieszkujących te jaskinię. Ona nas chroni. -Westchnęła, układając się do snu. Spojrzałam na kokon Yveltal, po czym rozejrzałam się po jaskini, widząc roześmiane buzie wielu Pokemonów ... żyją tu jak rodzina, z Pandorą na czele. M-Może to jest mój cel podróży? Ta myśl nie pozwoliła mi zasnąć, więc całą noc skupiłam się nad sensem, czy warto było opuszczać rodzime strony ... natłok myśli, sprawił, iż jak tylko wzeszło słońce powoli się wycofałam, skrzętnie omijając kokon i nie dając innym żadnego znaku wyleciałam przez jedną z dziur. Mały rozmiar w końcu się przydał! Oni są tu szczęśliwi, nie mam prawa zakłócać ich radości.
Znalazłam się w pięknej scenografii, otoczona Flechinderami i Flabebe'ami. Zachodzące słońce i górskie widoki zapierały dech w piersiach, acz nie pozwolono mi rozkoszować się tym widokiem.
-Hah! A jednak istniejesz! -Usłyszałam przyjemny dla ucha męski głos, skierowany ... do mnie? Szybkim ruchem odwróciłam się i spojrzałam w górę. Przystojny, czerwonowłosy mężczyzna o czerwonych oczach z delikatnym, acz uroczym uśmieszkiem wpatrywał się we mnie, gładząc pod dziobem swego ptasiego towarzysza - Shiny Moltresa. Mężczyzna był szczupły, lekko umięśnionej budowy, ubrany w czerwone spodnie jeansowe, oraz niebieską podkoszulkę, skrzętnie skrytą pod czerwoną bluzą. W lewej kieszeni spodni miał przyczepiony srebrny łańcuszek przypasany do kieszeni z tyłu. Spoglądał na mnie na wskorś przeszywającym spojrzeniem.
-Moooolt!
-Samotna Shiny Mew nie powininna sie sam tu tak pałętać -Zachichotał, poprawiając sobie włosy.
-J-ja ... -Odparłam niepewnie, przełykając ślinę w gardle.
-O! I nawet mówić umiesz! -Dodał utrzymując swój nienaganny uśmieszek.
-J-ja ... -Strach zacisnął na mym gardle swe szpony, przez co nie mogłam wykrztusić z siebie ani jednego słówka, czy też ruszyć sie chociażby na krok ... Młodzieniec zeskoczył ze skały, na której siedział. Moltres zaś w całym majestacie sfrunął ukazując swe nie małych rozmiarów skrzydła, których płomień delikatnie musnął me zarumienione policzki.
-Jestem Kamil -Przedstawił się unosząc wyprostowaną dłoń.
-Ja też jestem Kamil! -Dodał ... on sam? Było to nieco dziwaczne, ale nie mnie było to sądzić.
-Witaj. -Przywitałam się, przyjmując uścisk dłoni.
-Nie możesz odwiedzać terenów Kalos, co tu robisz? -Spytał miło, siadając na ziemi, bliżej mnie.
-Jasne, że może skoro jest dzika i nie ukrywa sie w skrzyni! -Ponownie rzekł sam do siebie, złowrogim tonem. Jego ognisty towarzysz spoczął tuż obok ... Nich obu i jak gdyby nigdy nic spoglądał to na mnie, to w niebo z uśmiechem na dziobie.
-Heh ... jeden z Was ma racje, nie "odwiedzam" tego terenu, ale jestem tylko ... przechodnim. -Określiłam. -Hmm ... interesujące. -Westchnął pogrążony w swych myślach.
-A chciałabyś lecieć z nami do miejsca, gdzie Twoich koleżków widujemy? -Spytał przyjaznym tonem.
-Mooolt! -Dodał charyzmatycznie jego płomienny towarzysz.
-Inne Mew przychodzą do Was? -Spytałam zaciekawiona, podchodząc bliżej i bliżej czerwonowłosego.
-Jasne! Wiele Mew już widziałem, ale z Błyszczącą wersją przyjemności nie miałem, do tej chwili. -Powiedział, próbując mnie pogłaskać. Próbując, bo czmychnęłam w bok w ostatniej chwili.
-Hehe! To jak, lecisz z nami? -Oznajmił wstając i zasiadając na legendarnym ptaku.
-Lecę! -Rzekłam po krótkiej chwili namysłu. Wzleciałam w powietrze i ulokowałam się na ramieniu chłopaka. Moltres, z nami na grzbiecie, wstał i otrzepał się po to by następnie rozłożyć swe płomienne skrzydła. Kilka machnięć i już znaleźliśmy się w przestworzach. Z wolna zaczęliśmy nabierać prędkości, a z oddali wyłaniało się małe miasteczko, gdy to przed nami nie świsnęło coś różowo-turkusowo-białego,krzyczące:
-KOOOOSMOOOOLLOOOCIEEEE! ZWOLNIJ KOSMOLCIE! -Krzyczało wyjątkowym piskliwym dziewczęcym głosikiem.
-Hehe, Landrynka ma znów problemy -Zachichotał pod nosem.
-Czym ... czym to to jest? -Spytałam, próbując namierzyć ich w locie. -To Landryna, była chempionka i Kosmolot jej shiny Latios.
-Opowiedział z grubsza.
-KOOOSMOOLOCIEEE! !-Krzyknęła ponownie. Na dorodnym Latiosie w alternatywnej kolorystyce widziałam młodą - na oko 10-cio letnią osobistość o różowych włosach związanym w dwie kitki i cukierkowych czerwonych oczach. Ubrana była w różową suknię i buty rodem z Alicji w Kranie Czarów. Szczery, dziecinny uśmiech zdobił brak jednego z zębów.
-Była chempionka? To kto jest nim teraz? -Spytałam, obserwując bacznie jak dziewczynka walczy z legendą na tle słońca.
-Ja. -Zaśmiał się cichło, drapiąc w nos. Z lekkim strachem w oczach spojrzałam na niego, lecz wciąż obecny tu Latios dał się we znaki gwałtownie ruszając na nas. Tak mocno uderzył Moltresa, że aż razem z czerwonookim wysunęliśmy się i bezwładnie spadaliśmy ku ziemi. Moltres złapał swego trenera w szpony, nerwowo trzepocząc skrzydłami i pogruchując, ja zaś ... umiałam latać, co zaskoczeniem nie było, lecz nie osłaniana przez nic stałam się łatwym celem dla oszalałego Latiosa. Potrącił mnie raz i ... ogłuszona kompletnie spadałam na ziemię. Tym razem ... już nikt nie mógł mi pomóc, gdyż Moltres wszedł w pojedynek z Kosmolotem. Czy to koniec niebieskiej Mew? Byłam małym pociskiem który lada moment miał zderzyć się z podłożem ... lecz ... zostałam uratowana, przez coś równie niebieskiego jak ja sama. Byłam w jego bezzębnej paszczy, więc ciężko było mi określić co to za stworzenie - widziałam dwa wstęgowate ogony i długie niebieskie włosy, oraz rąby na futrze.
-Danu! Danu, gdzie jesteś? -Dobiegł męki głos nieopodal nas. Owe stworzenie, ze mną jako "zabawką", posłusznie przybiegło do swego właściciela. Bezszelestnie poruszaliśmy między drzewami, oraz co dziwne z gracją odbiliśmy się od tafli wody, nawet nie mocząc się. Prędko dobiegliśmy do źródła głosu, czyli przystojnego mężczyzny - na moje oko lekko wątłego, acz to dodawało mu nieziemskiego uroku. Niebieska, rozczochrana nieco czupryna przykrywała lśniące lazurowe oczka. Nosił białą podkoszulkę na ramiączkach, skrzętnie skrytych pod długą ciemnoniebieską bluzą z długim rękawem. Do tego nieco poszarpane jeansowe spodnie sportowe buty. Widziałam to, będąc nadal otumaniona po spotkaniu z Latiosem. Spojrzał w górę, na tok walki, po czym stwierdził:
-Danu, musimy stąd iść.
-Suiiii! -Mruknęła, puszczając mnie na ziemię. Teraz widziałam, iż miałam doczynienia z Suicune wersji shiny.
-Coś Ty mordko mi przyniosłaś? Przekąskę? -Spytał zmieniając ton głosu na bardziej milusiński, co skutkowało natychmiastowym uśmiechem na pyszczku Suicune. Spojrzał na mnie to raz, to dwa po czym przetarł oczy ze zdziwienia i pochylił się nademną i szturchnął, upewniając się, czy żyję. -Umm ... -Tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić, zanim doszłam do względnego ładu. Chłopak schował mnie u siebie pod bluzą, uchylając co nieco, razem z Suicune uciekliśmy z miejsca zagrożenia, wprost do ostatecznego celu ... Miasto Viridian. Jak na stolicę przystało już od pierwszego domku wrzało. Przygotowania do hucznych obchodów rocznicy założenia miasta szły pełną parą, acz jak to w miastach bywa nie wszyscy sie przejmowali - jedni targowali w najlepsze, pod okiem aukcjonera, inni prowadzili badania w labolatorium, jeszcze inni dbali o swój wygląd jak pewien czarnowłosy chłopak który był w "salonie nowej mody", prowadzonym przez kobietę w złocistym kapturze z nadrukiem rybki. Dalej inni romansowali pod drzewem tak jak osoba w realistycznym kostiumie Charmandera i inna urodziwa niewiasta z mężczyzną w białej czapce, trzymający swój wabik na panny - Metapoda, ale nie byle jakiego!
-Siemka Art! -Krzyknął przyjaźnie niebieskowłosy. Ten natomiast tak zajęty rozmową z kobietami , pokazał jedynie pokazując uniesioną dłoń i swój uśmiech, wracając prędko do rozmów.
-Hehe, ach ten nasz Arcik. -Zaśmiał się, spoglądając na swą towarzyszkę. Dalej minęliśmy lokalną maskotkę - Zebrę, a w sumie człowieka przebranego za te pasiaste zwierzę. Nieopodal dostrzegłam też dwóch panów przebranych za anioła i diabła - nie wnikam, gdyż urodziwa osobistość o długich zmierzwionych i sterczących złotych włosach i złoto czarnym kostiumie przemawiała na scenie, wokół której zebrali się dosłownie wszyscy mieszkańcy. Obok mężczyzny stał różowy Hypno podający właścicielowi mikrofon.
-Witajcie wszyscy na obchodach rocznicy naszego miasta! -Rzekł, niczym burmistrz, a nawet prezydent owego miasta.
-Pnoo! Hyp, Hyp!! -Dodał Hypno.
-Hehe, tak jak mówi Hypno, w tym roku mamy dla Was ... -Nie dane było mu dokończyć, gdyż rozległ się niesłychany pisk, który tylko ja zrozumiałam ... z nieba zleciała Kane - Mew, która zmuszona była się mną opiekować. -Echo! Echo, gdzie jesteś?! -Krzyczała rozpaczliwie, latając tuż nad głowami trenerów, rozglądając się panicznie. Niczym błyskawica miałam wylecieć spod bluzy młodzieńca, lecz celowo przytrzymał mnie jeszcze, po to by ... mnie ocalić. -Lepiej, byś tego nie oglądała ... -Szepnął cicho, jednak zdołałam znaleźć malutką szparkę do obserwacji. Trenerzy spoglądali łapczywie na Mew i niczym zsynchronizowani wyjęli po ciemnym Ballu, wzięli solidny zamach i .... trach. Pierwszy ball ruszył, delikatnie trącając Mew w lewe udo, następny w przedramie i kolejny, kolejny, kolejny ... z każdym kolejnym była coraz bardziej osłabiona, a natarcie za strony balli trwało, nawet gdy ona leżała już na ziemi i łapkami próbowała zakrywać posiniałą twarz. W-widziałam jak odchodzi. Nie była już różowa, a ciemnofioletowa ... to siniaki i blizny od TAKIEJ ilości balli. W końcu ... każdy chciał spróbać ... spróbować jej kosztem. Kosztem najwyższym - życiem. Dłużej już się nie ukrywałam. Dość! Odepchnęłam się od chłopaka tak gwałtownie, że aż wylądował na Danu. Wzleciałam i szybko znalazłam sie blisko niej. Położyłam się obok i objęłam z przeszklonymi oczami, do których napływały łzy.
-Matulu! Jest i shiny! -Krzyknął jakiś napalony dzieciak, prędko "zagaszony" przez tłum. Sama nie zwróciłam na niego większej uwagi ... -K-Kane ... KANE! -Pisknęłam, tuląc ją ... powoli stygnącą, od ran zadanych przez tyle balli. N-nie mogłam się z nią nawet pożegnać ... z czcią postawiłam ją na ziemi. Z gniewem na twarzy i łzami spływającymi potokiem wprost na zimne dłonie, obróciłam się wartko z pogardą spoglądając na nich.
-Idioci ... i co wam wszystkim po niej jednej? Jest tyle innych, wspanialszych istot. Musieliście mi zabierać akurat ją? -Oznajmiłam wszystkim dookoła, nad wyraz spokojnym, acz owianym grozą głosem. Pochyliłam się i jeszcze raz utuliłam Kane, zatracając się w smutku oraz łzach. Zamknęłam oczy, ściskając jej dłoń. Łkałam. Łkałam dopóty mocny ból głowy nie zbił mnie z nóg. Odczułam przeszywający chłód. W ten otworzyłam oczy. Zerknęłam to w prawo, to w lewo. Wszechobecna biel wręcz oślepiała, a dookoła ani jednej żywej duszy. Kane zniknęła, jak za mocą czaru, zostawiając mnie samą w białej nicości.
-Przeszłaś ważną próbę. -Dobiegł nagle kobiecy głos znikąd. Był łagodny, a zarazem i troskliwy.
-J-jest tu ktoś? -Spytałam poddenerwowana, spoglądając za siebie.
Jestem celem Twej podróży moja droga. Od zawsze nim byłam. -Kontynuowała.
-G-gdzie jesteś? I co to za miejsce? I ... gdzie Kane? -Zasypałam ją pytaniami. -Haha, uspokój się! -Zachichotała z wyczuwalnym uśmiechem. -To? To jest Twój umysł. Nie smuć się, że jest tak tu pusto, jesteś jeszcze młoda. -Dodała
-Czyli ... to sie nie dzieje naprawdę?
-Zgadza się ... lecz czy jest to przeszkodą, by nie działo się w rzeczywistości?
-Ymm ... A-a Ty kim jesteś? -Twą przyszłością. -Rzekła druga kobieta o dźwięcznym głosie. -Opuściłaś rodzinne rejony, ryzykowałaś swe istnienie i istnienie innych,by dowiedzieć się kim tak na prawde jesteś, a odpowiedz od zawsze kryła się w Tobie.
-We mnie? A-ale ja już nic nie wiem ...
-Echo, musisz uwierzyć w siebie! To miejsce ... ta kraina czeka na Ciebie! Idź tam i ciesz się tym, co masz! A! I pamiętaj by ... -Wymówiła, zaczynawszy się powoli zbliżać do mnie. Obie. Jedna z nich miała bardzo długie, niemal do kolan czarne włosy. Najprawdopodobniej nosiła sukienkę o kolorze pomarańczy - tak mi sie zdawało, gdyż widziałam je jakby przez mgłę. Druga zaś "jakaś ciemna" - czarnoskóra o fioletowych długich niemal do ziemi włosach związanych w kitkę na poziomie 3/4. Nosiła uroczą różową sukienkę. Co dziwne ... wyglądały, jakby trzymały sie za ręce. Wprost pisane było mi nie usłyszeć co jedna z nich chciała mi przekazać do końca, gdyż nawrót mocnego bólu głowy porwócił. Tym razem jednak był silniejszy. Skuliłam się i łapkami próbowałam objąć łebek. Czułam jak ktoś, lub coś mną szarpie. Dosłownie!
-Echo! Echo! ECHO WSTAWAJ!! -Krzyczała mi do ucha dobrze znana mi Mew ... Kane! Gdy tylko zrozumiałam, że to ona rzuciłam się jej na szyję.
-Tak się cieszę, że żyjesz -Mruknęłam jej do ucha, pomiędzy łzami ... tym razem, łzami szczęścia.
-Żyje, żyje, a czemu miałabym nie żyć? -Spytała nieświadoma? -Miałam dziwny sen. Tyle sie w nim działo ... -Westchnęłam, puszczając ją.
-Później mi opowiesz, a teraz choć ze mną. Przecież dziś Twe święto! -Oznajmiła z uśmiechem prowadząc mnie na zewnątrz, gdzie szykowała się najbardziej różowa impreza urodzinowa w dziejach. Różowa, bo nasza - Mew. W naszym "rynku" od zawsze znajdował się kamienny okrągły stół, przy którym dosłownie wszyscy mieszkańcy zasiadali. Przygotowano i podano wiele pyszności, które pachniały już na odległość, w tym na środku okręgu mieścił się wielki różowo-niebieski tort, na którego niejeden łapczywie spoglądał. Bladoróżowy Mew - założyciel świątyni w jakiej się osiedliliśmy, przemówił.
-Witam wszystkich zgromadzonych! -Rozpoczął donośnym męskim głosem, przerywając gwar rozgadanych współgatunkowców.
- Świętujemy dziś urodziny naszej wyjątkowej Echo - to dziś pierwsza od powstania tej planety shiny Mew osiągnie pełnoletność i będzie mogła oficjalnie wyruszyć w podróż w poszukiwaniu trenera! -Dodał.
To już dorosłość. Kto by pomyślał, jak ten czas szybko leci ... pierwsi towarzysze zaczęli mi już osobiście składać gratulacje i wręczać prezenty, gdy starzec przemówił po raz kolejny.
-Lecz to nie jedyny powód do dzisiejszego świętowania, o nie. Echo urodziła się dokładnie takiego samego, kiedy Arceus stworzył te planetę. Niech żyją urodziny PokeGry! -Dodał, ku radości. W tamtej chwili zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy ... nasza planeta ma dziwną nazwę, oraz to, że koniecznie muszę odnaleźć te osoby z mej wizji ...
Odnośnik do komentarza

Witam! :)

Dotarliście aż tu, więc zapewne przeczytaliście całość :P Pragnę jeszcze dodać parę słów, do powyższej: owe opowiadanie/pissanina ma swoisty "sens psychologiczny" - tak to bynajmniej nazywam ja :b

Zacznę więc po kolei - Pokemony, są wzorowane na zwierzakach, więc "przenosząc" je do Naszego świata, to zwykłe zwierzaki - świątynia/miasto Mew z którego ucieka główna bohaterka to takie jakby schronisko. Przepełnione schronisko, gdyż pod końcówką, wspominam, iż "są wszyscy" - ucieczka Echo z swego domu, równa się ucieczce zwierzaka z takowego schroniska by poszukać lepszego domu (w opowiadaniu jest to pokazane, jako szukanie samej siebie) - Pierwsze spotkane osoby symbolizują ludzi którzy dbają o swe zwierzaki, pielęgnują i "stosują zgodnie z nakazem" (opowiadanie - walka trenerek; rzeczywistość wyprowadzenia na spacer/zmiana wody lub trocin itp.) - następnie osoby "kolekcjonujące" łupy ze zwierząt, co uprzedza ich śmierć najczęściej w męczarniach, oraz schwytanie ich - osoby które dla przyjemności polują na biedne zwierzaki i je zabijają - większość osób jednak w miarę dobrze zajmuje się nimi - całe opowiadanie pokazuje też swoisty pęd na odwiedzające - zwierzęta rzadkie, acz dostępne dla nas, za którymi cały świat goni i nie baczy na to, że stanie się im krzywda (Meloetta była bardzo zdenerwowana, kolejnymi próbami schwytania jej - wściekłe zwierzęta; Mewtwo znudzona polowaniami na nią - dzikie zwierzęta łowne) - Jaskinia, w jakiej skryły się dzikie pokemony z Mewtwo na czele jest obrazem dzikich schronisk, niekoniecznie dobrych dla zwierzaków, acz tworzących się na potęgę ostatnimi czasy - wreszcie wątek "kulminacyjny", czyli zaballowanie Mew na śmierć ... czasem tak bardzo czegoś pragniemy, że nie widzimy, jak wyniszczamy tą rzecz/zwierze/osobę - wyobraźnia Echo, symbolizuje ze dla każdego zwierzaka JEST JESZCE szansa, zleży jak bardzo chcemy, by coś z tego zwierzaka było - koniec opowiadania pokazuje iż ucieczka ze schroniska to tylko piękny sen, albo koszmar i ostatecznie One zostają w swych schroniskach do śmierci ...

W skrócie - nie bedźmy obojętni na ich los :)

 

Ślę jeszcze specjalne podziękowania dla graczy: LadyJoan, Parlaxi, Gamy, Miony, Zbuka, Maliny, Lunybff, Blancosa, Kaaazeta, KamilKamil, Landryna, Devu, Ulik, GoldLithium, Lapis, Perli, Artemiza, Zebry, AniolaPariasa, DevilReduzodo, Szpili, Abangel i Merissy. Dziękuje za to, ze mnie nie zabiją, za ich opisy :D

Wątki Risu, PatrickJane,Pokeciosa i Xartiego zostały wycofane, ze względu na czas do oddania prac - wybaczcnie, nie było jak Was wcisnąć ;p

 

Jeszce raz dzieki, za przeczytanie! ^^

 

____

edit. wersja poprawiona ;)

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Przeglądając tą stronę akceptujesz naszą politykę prywatności. Przeczytaj więcej: Polityka prywatności